Acnologia
przeszedł kilka kroków, usiadł, potem znowu wstał, a na końcu położył się przy
ścianie. Virgo nie poruszyła się w tym czasie choćby o kawałek. Wiernie stała
przy nieprzytomnej Lucy, która siedziała przywiązana do krzesła. Włosy Lucy,
zlepione krwią cieknącą z głowy, opadły na twarz, przysłaniając zasinione oczy.
Na ramionach i nogach wyskoczyły fioletowe siniaki okrążające ciosy
wielokrotnie zadane przez Acnologię.
Za
oknem rozległ się śpiew ptaków. Słońce wzeszło, zapowiadając ciepły dzień.
Temperatura osiągnęła wysokość piętnastu w stopni, ale mimo to w pomieszczeniu,
w którym znajdowała się trójka, panowało zimno. Acnologia nałożył na siebie
kurtkę. Wziął łyk chłodnej kawy, resztę wylewając do kubła na śmieci.
—
Kiedy się obudzi? — zapytał, wskazując palcem na Lucy.
—
Przykro mi, ale nie znam odpowiedzi na to pytanie — odpowiedziała mechanicznie
Virgo.
Ponownie
zapadła cisza. Acnologia potrząsnął głową, a następnie przetarł dłońmi całą
twarz. Zniecierpliwiony podniósł się. Tupnął nogą raz, potem drugi, aż chwycił
butelkę z wodą i chlusną zawartością w twarz Lucy.
Dziewczyna
obudziła się z krzykiem. Pokręciła głową, strzepując z siebie kropelki wody.
Zakaszlała. Acnologia powitał ją ciepłym uśmiechem, głaszcząc po mokrych
włosach jak domowe zwierzątko. Odgarnął kosmyki z jej czoła i złożył na nim
delikatny pocałunek.
—
No, nareszcie! — Rozłożył szeroko ramiona. — Czekałem na ciebie tak długo.
Mężczyzna
udał przejętego. Otarł niewidzialne łzy, kręcąc się bez sensu po całym
pomieszczeniu. Zatrzymał się. Uniósł palec wskazujący, po czym podskoczył z
radości. Złapał za torbę leżącą w kącie, wysypując na podłogę dwanaście złotych
kluczy. Brzdęk odbił się echem między korytarzami budynku.
Lucy
wstrzymała oddech. Wszystko, nad czym tak ciężko pracowała jej matka, wszystko,
co pragnęła zdobyć ona sama, przepadło w jednej sekundzie. Dwanaście kluczy,
największe zło ostatniej historii leżało pod jej stopami.
—
Mavis naprawdę się postarała, bym ich nie znalazł, by cała praca tego starego
dziada poszła na marne… — Acnologia
musnął opuszkami powierzchni kluczy. — Brakuje mi tylko fragmentu etherionu,
ale znajdę go i wtedy bomba etherionowa da mi władzę, która zawsze mi się
należała — rzekł spokojnie.
—
Więc po co ci jestem? — spytała.
—
Oj, Lucy, moja droga Lucy — pokręcił głową — jesteś moim skarbem, a skarby się
zakopuje.
Położył
dłoń na jej policzku. Przysunął się bliżej i wbił wargi w jej wysuszone usta.
Chwycił za podbródek. Nie dał uciec od pocałunku, którego tak mocno pragnął.
Zarost drapał ją po skórze. Zapach spoconego ciała uderzył w nozdrza,
przewracając żołądek do góry nogami. Blizna od poparzenia wydawała się z bliska
jeszcze obrzydliwsza.
Zagryzła
zęby. Z całych sił odpychała głowę, lecz była zbyt słaba. Traciła oddech.
Acnologia odsunął się od niej, oblizując wargi z rozkoszą i ekstazą. Poprawił
spodnie, które w jednej chwili wypchały się w okolicy krocza. Lucy odwróciła
wzrok z obrzydzenia i zawstydzenia.
—
Kocham cię — wyznał. W jego słowach nie znalazła się choćby odrobina kpiny czy
kłamstwa. Szczerość płynęła przez jego usta, wygłaszając tylko to, co leżało mu
na sercu. — Ale nasza miłość nie przetrwa. Odnalazła się wnuczka Mavis, więc to
ją poślubię. Ty natomiast pomożesz i zostaniesz tutaj, na zawsze strzegąc
ostatniej Rajskiej Wieży.
Skinął
na Virgo. Dziewczyna kiwnęła, po czym odwiązała kilka supełków, umożliwiając
Lucy wstanie. Pociągnęła ją ku górze, nakazując podnieść się. Niechętnie, ale
poddała się im, udając chociaż tymczasowo marionetkę.
Nogi
ugięły jej się w kolanach. Upadła w kałużę własnej krwi, przecierając sobie
ramiona. Kropelki posoki rozklaskały się w wokoło, skapując nawet na buty
Acnologii. Syknął, napinając mięśnie, aby zaraz kopnąć Lucy. W ostatniej chwili
zrezygnował. Wziął głęboki wdech i odszedł w kierunku drzwi, rzucając ciche:
—
Miłość do czegoś zobowiązuje.
Wyszedł.
Virgo
znowu pomogła Lucy wstać, tym razem wspomagając ją w chodzeniu. Stawiały
krótkie, bezpieczne kroki, zmierzając ku światłu, aż dostały się na zewnątrz;
do klasztoru, w którym jeszcze do niedawna ukrywała się Hilda. Do miejsca, w
którym przez głupotę Lucy zostały zamordowane wszystkie dzieci.
Łzy
spłynęły po policzkach dziewczyny. Głowę skierowała ku podłożu, krzywiąc twarz
w wyrazie rozpaczy i rozczarowania samą sobą. Promienie słoneczne oślepiły ją.
Uniosła wzrok i ujrzała bezchmurne niebo, jasnoniebieskie i czyste niczym łza.
—
Proszę się nie zatrzymywać — wtrąciła Virgo.
Lucy
ruszyła dalej, od razu potykając się o wystający kamień. Virgo pochwyciła ją,
zanim zdążyła upaść. Pociągnęła w stronę długiego, ociemnionego korytarza, w
którym czekał na nie Acnologia.
—
Przynieś klucze — rozkazał Virgo.
Zostawiła
Lucy pod ścianą, a sama pobiegła z powrotem do podziemnego pokoju. Acnologia
usiadł obok dziewczyny.
—
Henry Agalon Perseusz Percival Yelling — odezwał się niespodziewanie — to imię,
tytuł i nazwisko człowieka, bez którego najprawdopodobniej nie byłoby tej całej
szopki z kluczami. Duma tego mężczyzny, naukowca, który stworzył bombę
etherionową, nie pozwoliła mu zniszczyć dzieła swojego życia. Zmarł dość
szybko, z kraju zdążył uciec jego syn i wnuk, którzy musieli żyć z piętnem
potoków potwora. Bo był potworem. Bomba etherionowa to moc znacznie
przekraczająca tę, którą posiada bomba atomowa. I właśnie z jej powodu się
tutaj znalazłem, a ty?
Odpowiedziała
jedynie milczeniem. W jej myślach nieustannie przewijało się nazwisko mężczyzny
odpowiedzialnego tak naprawdę za wszystkie okropności, które przydarzyły się w
jej życiu. Bez tej bomby, tej mocy, klucze by nie istniały, nikt nie szukałby
jakiejś tajemnej skrytki, a jej matka może nie byłaby taka obsesyjna na punkcie
stworzenia z niej swojego następcy… Części E.N.D…
—
Happy — szepnęła.
—
Słucham? — zainteresował się Acnologia.
—
Chore — wymyśliła na szybko.
Happy
— ten skrót tworzył się od pierwszych liter imion i nazwiska tego naukowca.
Dopiero w momencie, gdy zdała sobie sprawę ze znaczenia tego skrótu,
przypomniała sobie rozmowę z profesorem Happy’m; o tym, że jest on wnukiem
wynalazcy bomby etherionowej; o tym, że musiał poszukiwać figurek i kluczy… Nie
uważała tych rzeczy za istotne, do teraz…
Usłyszała
nadchodzące kroki. Obejrzała się i ujrzała biegnącą w podskokach Virgo.
Przystanęła. Złote klucze podała Acnologii, które od razu wziął i przybliżył do
posągu Matki Boskiej. Wymacał znajdujące się pod mały klapkami otwory. Włożył
do nie wszystkie dwanaście kluczy, przekręcając je. Rozległo się ciche „klap”.
Powietrze buchnęło pod stopami posągu, roznosząc kurz po całym korytarzu. Lucy
zakaszlała, nie mogąc uciec od ataku brudu.
Acnologia
przeszedł przez unoszący się kurz, po czym popchnął posąg, uruchamiając
wszystkie mechanizmy w jednym momencie. Zaklekotało. Drążek puścił, a rzeźba
całkowicie osunęła się na bok, ukazując zapajęczynione przejście do podziemi.
—
Pochodnia.
Virgo
podała niemal natychmiastowo pochodnię swojemu panu. Chwyciła Lucy, znowu
ciągnąc ją ku górze. Jako pierwsze weszły do korytarza, a za nimi, dopiero po
pewnym odstępnie, Acnologia…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz