niedziela, 10 czerwca 2018

[Smocze Królestwo] Rozdział 85




Lucy usiadła na łóżku. Podwinęła zniszczony materiał pod brodę i spojrzała na Erica z ukosa, nie mogąc się pozbyć myśli, że właśnie popełniła błąd. Żal, poczucie winy, ból, rozgoryczenie i zawód własną osobą — w jednej chwili te wszystkie uczucia zagarnęły sercem dziewczyny. Eric nie odzywał się do niej od dobrych kilku minut, nieustannie mając wbity wzrok w strzechę starej chatki.
— Żałujesz? — zapytała w końcu, nie mogąc dłużej dusić w sobie tego pytania.
— Wygląda to tak, jakbyś ty żałowała — odpowiedział cicho.
Rozchyliła wargi, chcąc natychmiast zaprzeczyć. Zatrzymała się w bezruchu, nie wierząc, z jaką łatwością była gotowa skłamać drogiej jej osobie. Położyła się obok Erica, wtulając w jego tors — nie odrzucił jej.
— To był mój pierwszy raz — szepnęła. — Po prostu jestem zagubiona.
— Zagubiona? — Parsknął śmiechem. — Wiesz, że mężczyzna nie czuje się zbyt dobrze, gdy kobieta po seksie zaczyna stroić takie fochy? Zachowujesz się jak spłoszona smoczyca, która nie dostała ulubionej przekąski, choć wcale nie jest głodna.
— Co?
Machnął bezsensownie rękoma, jakby szukał właściwych słów na wytłumaczenie Lucy, co miał na myśli. Ostatecznie zmarszczył czoło i zrezygnował. Położył dłoń na głowie ukochanej, wbijając w nią spojrzenie, które wydawało się przebijać ją na wylot. Odpowiedziała tym samym.  Niespodziewanie mężczyzna pstryknął ją w czoło. Bolesny impuls przebiegł po całym ciele Lucy. Złapała się za obolałe miejsce, jęcząc nieustannie. Obrzuciła mężczyznę wzrokiem pełnym wyrzutów.
— Ubrania! — nakazała.
Cień oplótł ją, a kiedy rozmył się w powietrzu siedziała na łóżku ubrana.
— A co z moimi? — przypomniał się Eric.
— Spaliłam — odparła obojętnym głosem, wstając na równe nogi. Ku jej zaskoczeniu nie odczuwała żadnych skutków „pierwszego razu”. — Wykonaj tę samą sztuczkę, co ze mną i po problemie.
— Oczywiście.
Eric znalazł się naprzeciw niej. Zachwiała się. Złośliwie dotknął jej czoła, przechylając w stronę łóżka. Przewróciła się, uderzając tyłem głowy o ścianę. Rozległ się trzask, a część ściany zapadła się pod naciskiem. Lucy zacisnęła pięści. Podniosła się i zaczęła gonić mężczyznę, który uciekł na zewnątrz. Wyszła.
Przed domem stał już tylko Rin Ko. Pochyliła się, opierając na framudze drzwi. Jej twarz wyrażała tylko obojętność. Jak miała się zachować? Rzucić się w jego ramiona i powiedzieć, że tęskniła za nim najmocniej na świecie, ale najpierw musiała pójść na bara bara z Ericiem? Rin Ko zdecydował za nią. Z prędkością światła znalazł się naprzeciw niej, po czym wtulił ją do siebie najmocniej, jak tylko potrafił.
Lucy odwzajemniła uścisk.
— Tęskniłem za tobą — oświadczył.
— Ja za tobą też. — Odsunęła się od przyjaciela. — Przepraszam, że…
— Oj, daj spokój. — Złapał ją za ramiona i potrząsną nimi. — Są teraz ważniejsze sprawy. To znaczy, nie, nie rozumiesz… Nie ty nie możesz zrozumieć. — Puścił ją. Zaczął łazić w wyznaczonym przez siebie okręgu, powtarzając raz za razem: — Nie, zrozumiesz, nie, nie zrozumiesz.
— Przestań!
Powstrzymała go.
Zanim jednak zdążyła poprosić o jakiekolwiek słowo wyjaśnień, wodny ptak ponownie przeleciał obok niej. Zawisnął nad domkiem, grając łagodną pieść wodną, gdy pluskał kropelkami o deski.
— Lucy? — Rin Ko postukał ją palcem o ramię.
Zignorowała przyjaciela doszczętnie, skupiając się wyłącznie na wodnym zwierzęciu. Ptak wbił się w powietrze, tworząc niewielki deszczyk, który spadł prosto na Lucy. Kropelki wody spłynęły po jej ubraniu. Wielobarwna tęcza utworzyła się na sklepieniu. Dziewczyna była onieśmielona widokiem, który ujrzała. Ptak fascynował ją coraz bardziej z każdą minutą, sprawiając, że serce kołatało jej z podekscytowania. Ciekawość, gdzie tak naprawdę chce zaprowadzić ją zwierzę, sprawiała, iż pragnęła porzucić za sobą wszystko i pójść w wyznaczone miejsce.
Ktoś ją wzywał; ona była gotowa, by je przyjąć. Ruszyła, pozostawiając Rin Ko samego na polanie przed ich dawnym domem — smok nie protestował. Lucy przyspieszyła, niemal goniąc za ptakiem, który przedzierał się między kolejnymi partiami lasu, aż wyskoczyła przed jeziorem. Spłoszyła tamtejszą zwierzynę, lecz nie dwójkę ludzi, która stała naprzeciw zbiornika wodnego. Ptak usiadł na głowie kobiety, rozpływając się wśród jej niebieskich włosów.
Promienie słoneczne oślepiły Lucy. Podeszła bliżej i dopiero wtedy rozpoznała drugą osobę — był nią Henry.
— Witaj, królowo! — przywitał się, pochylając przed Lucy głowę.
— Co tu się dzieje i kim ona…
Zanim dokończyła, kobieta przedstawiła się:
— Akira.
— Akira… — Lucy powtórzyła beznamiętnym głosem.
Złapała się za głowę. Kojarzyła to imię — nie, powinna kojarzyć, lecz w myślach pojawiała się jedynie bezdenna pustka. Tyle nazw do tej pory zdążyło już odkryć swe karty i na nowo zamieszkać w umyśle Lucy, ale nie to imię…
— Przepraszam, ale nie pamiętam — odpowiedziała szczerze.
Kobieta zwana Akirą splunęła na ziemię. Jej ostre spojrzenie przeszyło Lucy. Dziewczyna zadrżała na sam widok oczu, z których biła czysta nienawiść. Akira wydawała się rozczarowana, niemal rozgoryczona słowami Lucy.
Ruszyła się, rzucając na ziemię trzymaną przed siebie włócznię. Złapała Lucy za barki i potrząsnęła nimi, krzycząc:
— Naprawdę nic to dla ciebie nie znaczyło?
— Przestań! — rozkazała, odpychając od siebie Akirę.
Ogień otoczył Lucy, stawiając przed nią niemal niezniszczalną tarczę. Akira odskoczyła poparzona. Na powierzchni jej dłoni wyłoniły się czerwone bąble.
— Przepraszam, ale nie mogę pozwolić, byś mnie atakowała — oświadczyła stanowczym głosem Lucy, wciąż nie nakazując ogniowi odejść.
Akira wyprostowała się i rozluźniła całe ciało, jakby wcale nie przejmowała się poparzeniem. Lucy nie puściła gardy. Jednak ku jej zaskoczeniu, tajemnicza wojowniczka cofnęła się i przykucnęła tuż nad wodą. Włożyła cała rękę do źródła, a gdy już ją wyjęła, nawet najmniejszy ślad nie ostał się po poparzeniu.
— Od ostatniego razu obie się czegoś tam nauczyłyśmy, co nie, Lucy? — zapytała, a szeroki, szaleńczy uśmiech przykrył twarz dziewczyny.
— Co masz na myśli? Nie znam cię.
— Trochę w tym prawdy, trochę fałszu. — Znowu chwyciła za włócznię. — Moja została zniszczona. — Wyciągnęła broń w kierunku Lucy. — Każda Święta Broń została zniszczona tamtego dnia, dwa lata temu. W tym twoje oczy. Wybuch sprawił, że straciłaś pamięć. Nie przyszłam pomóc ci jej odzyskać, nie jestem aż tak łaskawa. Ale potrzebuję cię, by zemścić się na osobie, która zabiła… — Zamilkła.
Pochyliła głowę nad podłożę, zaciskając szczękę tak mocno, że zgrzyt zębów dotarł do Lucy. Kropelki łez skapnęły na ziemię. Henry podszedł do niej. Położył na jej ramieniu swą dłoń, następnie przyciągnął ją do siebie i przytulił - najmocniej, jak tylko potrafił.
— Nienawidziłam Kurtisa, ale chyba troszkę go kochałam — szepnęła. — Dlatego muszę zabić tych, którzy tego dnia mi go odebrali. Lucy — zwróciła się raptownie ku dziewczynie, wyrywając z uścisku smoka powietrza — wyjaśnię ci wszystko, a ty użyczysz mi swojej wiedzy i mocy. Wiem, że z tym wszystkim jesteś powiązana, dlatego proszę cię, pomóż mi!
— Nie — odpowiedziała bez chwili zastanowienia.
— Dlaczego? — Akira upadła na kolana, niedowierzając temu, co usłyszała. — Proszę, pomóż mi.
— Nie mogę. Na kim się chcesz zemścić? Chyba tylko na sobie! — oskarżyła ją. — Teraz… — Zamilkła. Wzięła łagodny wdech. Otuliła się własnymi rękoma, czując, jak nieprzeniknione zimno przechodzi przez jej ciało. — Jesteśmy takie same. Chcemy się zemścić, a tak naprawdę mamy wyrzuty do samych siebie za to, że byłyśmy za słabe, by bronić tych, na którym nam zależy. Zależy… Wciąż jestem za słaba…
Odwróciła się na drżących nogach. Jej serce przeniknęło poczucie winy, którego dotąd jeszcze nie zaznała. Pochodziło z miejsca, którego jeszcze nie znała, ale nadal ściskało ją wewnątrz; dusiło. Wciąż przypominało, że niezależnie od tego, jak bardzo będzie się starała, nadal będzie za słaba.
— Pomogę ci — obwieściła — ale najpierw sama muszę pokonać swoje demony.
Opuszkami palców dotknęła głębokiej blizny, która nieustannie przypominała jej o wszystkich porażkach, które napotkała na swej drodze. Zapiekła ją. Zgięła się w pół z bólu. Henry podbiegł do niej, używając magii powietrza, by załagodzić pieczenie — nic nie pomogło. Lucy już wiedziała, że nawet blizna oczekuje jej kolejnej porażki…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz