niedziela, 4 grudnia 2016

[Paranormal Activity Club] 20 października 1998



Ich ręce były ze sobą splecione. Opierała niewielką głowę o jego ramię, mogąc tym samym cieszyć się spokojem i odpoczynkiem, które były dla nich tak cenne. Wsłuchując się w cichy śpiew ptaków, nie obchodziły ich krzyki uczniów, którzy korzystali ze swoich przerw. Rozkoszując się swoją obecnością, pragnęli zapomnieć o całym świecie.
Oboje mieli własne problemy, o których tak ciężko przychodziło im rozmawiać. Przeszłość zostawiła wyraźnie ślady, nie dając nawet szansy na normalne życie. Wiedzieli, że kiedyś nastąpi ten dzień, w którym wszystko będą musieli sobie wyznać, lecz czy to musiało być akurat to piękne, jesienne południe?
Mavis co chwilę spoglądając na zamyślonego Zerefa. Wiedziała, że coś się dzieje. Zachowywał się inaczej, mówił mniej, a nawet pozwolił jej położyć się na jego ramieniu, co było do niego nie podobne.
Czarne chmury, przysłaniające przepiękne słońce, nie zwiastowały niczego dobrego. Silny i porywisty wiatr, który z czasem coraz mocniej dawał o sobie znać, sprawiał, że dziewczyna pragnęła schować się do szkoły. Nie urodziła się wczoraj. Wiedziała, że może przewidzieć zbliżający się deszcz, który przeszkodzi młodym rozkoszować się spotkaniem.
— Może się schowamy? — zaproponowała w pewnym momencie.
— Jeszcze chwila? — zapytał obojętnym głosem Dragneel. — Dzisiaj jest rocznica śmierci mojej matki — oświadczył niespodziewanie.
— Nie musisz mi tego mówić! — powiedziała od razu Mavis, wiedząc, że nie jest to łatwy temat do rozmowy.
— Możliwe, ale… — wziął głęboki oddech — chcę. Kocham cię i dlatego pragnę ci wyznać prawdę. Jeśli mnie znienawidzisz, zrozumiem.
Wstał i zaczął się kręcić po chodniku, układając w myślach całą scenę, którą zamierzał niedługo odegrać. Wydawało mu się, że jest przygotowany, lecz z każdą, mijającą sekundą czuł się coraz mniej pewnie. Nie mógł znać odpowiedzi swojej ukochanej i to go doprowadzało do szału. Myślał, że jakoś wytrzyma tę presję, lecz krzątając się bez sensu, powoli odkrywał, że jednak jest tchórzem.
— Jestem synem prostytutki — powiedział cichym głosem, wstydząc się tego wyznania. Nigdy wcześniej nikomu o tym nie mówił. Była to pilnie strzeżona tajemnica jego rodziny, może nawet bardziej niż ta o jego bracie.
— A czy kochałeś swoją mamę? — spytała delikatnym głosem, rozwiewając wszystkie wątpliwości ukochanego.
— Nigdy jej nie poznałem. — Usiadł obok Vermilion, czując się tak lekkim na sercu. — Zmarła, kiedy miałem 5 lat. Igneel mnie przygarnął do siebie, gdy tylko się urodziłem. Była to swego rodzaju umowa. Kobieta, która mnie poczęła, oddała swe dziecko, by zabezpieczyć się materialnie. Żałosne, prawda?
— Skąd możesz wiedzieć, że oddała cię dla pieniędzy? — Przysunęła się do niego bliżej. — Sądzę, że po prostu chciała zapewnić ci życie na jakimś poziomie. Skoro była prostytutką, to nie mogła dać ci zbyt wiele.
— To czemu nie wzięła pieniędzy od ojca i nie została ze mną?
— Nie wiem, ale ludzie z miłości potrafią robić nawet największe głupstwa — odparła, głaszcząc go po czarnych włosach.
— Z miłości? — zapytał, odpychając ją od siebie. — Raczej z chciwości! Była nikim i umarła tak samo. — Gdzieś oddali uderzył piorun, który sprawił, że chłopak podskoczył i skulił się w kłębek przy dziewczynie. — Nikt mnie nigdy nie kochał i… nigdy nie pokocha.
Nic nie odpowiedziała. Na jej twarzy pojawił się spokojny uśmieszek, który zwiastował jej kolejny, dziwny pomysł. Nie czekając, chwyciła go za policzki i zbliżyła jego twarz do swojej. Wyraźnie zaskoczony tym zachowaniem, nic nie mógł zrobić, gdyż dziewczyny przysunęła go jeszcze bliżej siebie, aż w pewnym momentu ich usta zetknęły się w delikatnym pocałunku.
Chłopak zamarł. Nie potrafił jej odepchnął czy nawet odwzajemnić zbliżenia. Wiedział, że ją kocha, ale był zwykłym tchórzem. Choroba ta, nękając go od małego, coraz bardziej nasilała się. Dziewczyna mogła poczuć jego niepewność i zwątpienie. Jednak czy on sam tego chciał? Marzył, by wtulić się w jej niewinne ciało i ukazać wszystkie uczucia, jakie do niej żywi.
Niespodziewanie Mavis odsunęła się od niego, wciąż mając zamknięte oczy. Czekała, chcąc mu dać szansę na odwzajemnienie.
— Przepraszam — powiedział w końcu — i dziękuję — dodał.
— Nic się nie stało — rzekła, zasłaniając czerwoną twarz rękoma.
— Ja przepraszam! — W amoku zaczął machać rękoma, próbując uspokoić płaczącą ukochaną. — Naprawdę świetnie całujesz! — Jeszcze bardziej się rozpłakała. — Durniu, zamknij się!
Uderzył się plaskiem o czoło, po czym ręką dotknął policzka dziewczyny, wycierając opuszkami palców płynące łzy. Mimo że nikt nie mógł z tej obojętniej twarzy nic wyczytać, to każdy mógł się domyśleć, że jest w tym momencie szczęśliwy.
— Nie warto płakać w tak szczęśliwe dni — powiedział Dragneel. — Tak zawsze mawiał mój starszy braciszek.
— Natsu — szepnęła Vermilion. — Oj, przepraszam! — Zatkała usta, myśląc, że palnęła coś niewłaściwego.
— Nie martw się. Do niego jeszcze nie mam żalu. — Zamilknął, by się zastanowić nad dalszą wypowiedzią. — Praktycznie rzecz biorąc, my się wcale nie znamy. Nasze spotkania ograniczały się do kilku rocznie, a w czasie szkoły w ogóle ze sobą nie rozmawiamy. Podobno ostatnio się zakochał. — Wypowiadając ostatnie zdanie, na jego twarzy zagościł słodki uśmiech, świadczący wyraźnie o jego prawdziwym stosunku do starszego rodzeństwa.
— Może z nim pogadasz? — zaproponowała dziewczyna. — Widzę, że przecież chcesz.
— Nie oszukuję się, po prostu… Im więcej w życiu bliskich mu ludzi, tym mocniej cierpi. Każdy, kogo kocha, umiera. Sama matka próbowała go zamordow… — Nie dokończył, gdyż dotarły do niego pewne słowa, które wcześniej wypowiedziała jego ukochana. — „Ludzie z miłości potrafią robić nawet największe głupstwa”. Chyba rozumiem.
Ku zaskoczeniu Mavis, pochylił się nad nią i złożył na jej ustach niezwykle subtelny pocałunek. Nie czekając, rzuciła się na niego, odwzajemniając go. Nie liczyło się dla nich to, że deszcz może być przeszkodzą. Nic nie mogło im przeszkodzić, nawet oni sami. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz