sobota, 31 grudnia 2016

[Smocze Królestwo] Rozdział 35


Prawda czy rzeczywistość? Sen czy jawa? Każde z nich wydało się równie prawdopodobne co niezwykłe.
Palące promienie wschodzącego słońca na wybrzeżach nowo poznanego lądu muskały niebezpiecznie o policzek wybudzającej się dziewczyny o jasnych włosach. Jej spokojna twarz, choć pełna nienaturalnego bólu, powoli wysyłała znaki, że czas na sen się skończył. Powoli podnoszące się powieki, czy poruszające się lekko wargi, jakby próbowała wypowiedzieć jakieś słowa na głos, były jednymi z sygnałów informujących o jej przebudzeniu.
Nagle zerwała się gwałtownie, łapiąc się natychmiast za obolałą głowę. Próbując sobie przypomnieć cokolwiek z wydarzeń z ostatniej nocy, rozejrzała się wokoło, lecz ku jej największemu zdziwieniu, leżała na pokładzie statku wraz ze wszystkimi załogantami, którzy jeszcze znajdowali się w krainie snu.
— Co tu się stało? — zapytała drżącym głosem Lucy.
Uniosła na wysokość oczu dłonie, spoglądając na nie z wielką starannością. Nie myliła się. Na jej palcach spoczywały delikatne niczym śnieżny puch rękawiczki, wokół których unosiły się delikatnie cienkie niteczki, przypominające pajęczą sieć. Lecz były one jedynym dowodem, który mógł zaświadczyć o prawdziwości walki i spotkania z dawnymi Pogromcami Smoków. Na początku była w pełni przekonana, że wszystko wydarzyło się na jawie, ale na jej ciele nie pozostały żadne rany, a przyjaciele wyszli bez najmniejszego szwanku.
— Możliwe, że naprawdę wszystko wydarzyło się w naszych umysłach — powiedziała, coraz bardziej przyjmuję tę prawdę za słuszną.
Wnet doszły do niej ciche pojękiwania. Natychmiast domyśliła się, że jej towarzysze muszę dochodzić do zmysłów.
Wstała i podeszła natychmiast do Natsu, który był równie zdziwiony jak ona sama po przebudzeniu. Wyraźnie nikt nie pojmował, co działo się z nimi przez te kilka godzin.
— Czy ktoś mi może wyjaśnić, co tu się do cholery dzieje?! — krzyknął wściekły Musica.
— Podejrzewam, że wszystko było jedynie snem — odparła natychmiast Lucy, dotykając opuszkami palców rękawice.
— Lucy ma rację — poparł ją zaraz Kurtis. — Możecie nam wierzyć lub nie, ale nie znamy do końca mocy smoków i ich pogromców, a zbyt wiele rzeczy wskazuje na to, by działo się to w rzeczywistości.
Mężczyzna rozhuśtał się na konstrukcji masztu, po czym odpadł swobodnie na podłogę, lądując miękko niczym kot. Z obojętnym wyrazem podszedł do Musici, po czym rzekł cicho:
— Komui nas oszukał.
— Nie jest to dla mnie nic zaskakującego — odpowiedział kapitał statku.
— Wiem, ale nie chodzi mi o jakieś błahostki. Sądzę, że posiada on jedną z broni, tylko nie chcę się do tego przyznać — wyjaśnił szermierz, przeczesując palcami włosy. — On naprawdę coś knuje, a nie pozwolę jeszcze raz narazić moich towarzyszy na takie niebezpieczeństwo.
— Skoro był to tylko sen, to i tak nic by nam się nie stało — wtrącił Natsu, wcześniej w milczeniu słuchając wymiany zdań starszych kolegów. Lecz po kilku minutach pojął, że nie wszystkie kwestie są dla mnie do końca zrozumiałe. Faktycznie, jeszcze ktoś brał udział w całej maszkaradzie. On sam miał zaszczyt spotkać jeszcze jedną grupę ludzi, która szuka Świętych Broni, ale nie zdarzyło mu się podejrzewać Komui’a o kłamstwo.
— Sen potrafi nieść za sobą straszniejsze konsekwencje niż rany w rzeczywistości — zaczął tłumaczyć Kurtis. — Umysł ludzki to niepojęta broń. Od wieków uważa się, że osoby manipulujące tym obszarem są najznakomitszymi magami na tym świecie. Dodatkowo zaatakowali nas dawni Pogromcy Smoków, którzy byli uznawani za najpotężniejszych w historii.
To od początku nie była zabawa, pomyślała Lucy, wiedząc, na jak wielkie niebezpieczeństwo są narażeni. Choć chciała myśleć, że są to tylko niepotrzebne obawy Kurtisa, z bólem serca musiała mu przyznać rację — także w kwestii młodego księcia. Nie znała Komui’a na tyle, by oskarżać go o kłamstwo, jednak był on osobą niezwykle tajemniczą. Mógł posiadać jedną z broni, a nawet znać miejsca pozostałych.
— Wracamy do Sarycji! — oświadczyła pani Dragon.
Cała załoga spojrzała na nią podejrzliwym wzrokiem, dziwiąc, że tak szybko została podjęta decyzja. Sądzili, że dłużej trzeba będzie się głowić nad problemem, który wszystkich męczył, lecz wyraźnie nie przeszkadzało to dziewczynie w zabraniu głosu jako przywódca bandy. I choć pragnęli spędzić przynajmniej jeden dzień na odpoczynku, to gdzieś w głębi serca rozumieli, że propozycja (a w zasadzie rozkaz) Lucy jest sensowny i najbardziej adekwatny do zaistniałej sytuacji.
— Zgadzam się. — Kurtis kiwnął głową. — Tylko teraz istnieje pytanie, gdzie jesteśmy. Nie wiadomo, jak bardzo zboczyliśmy z kursu i czy…
— Sądzę, że jesteśmy gdzieś w okolicach La Morche — przerwał niespodziewanie Tamaki. — Ciśnienie w tym miejscu jest bardzo wysokie, dlatego musimy się znajdować na wysokości przynajmniej trzech tysięcy metrów nad poziomem morza. Na dodatek w powietrzu unosi się delikatny, metaliczny zapach, który sugeruje tereny państwa Eledonii.
Mężczyźnie odpowiedziało jedynie milczenie. Zaskoczeni towarzysze nie wierzyli własnym uszom, słuchając długiego, jednakże sensownego wywodu na temat miejsca położenia załogi.
Wnet unieśli ręce i zaczęli bić gromkie brawa na cześć nowej mądrości, jaka stąpiła na jasnowłosego towarzysza, modląc się równocześnie, by go nie opuściła.
Wściekły Tamaki rzucił na złośliwych towarzyszy, przeklinając pod nosem ich okrutny żart. Jednak jedynym, któremu nie było do śmiechu, był Natsu. Nikt tego nie zauważył, gdyż żaden ze zbirów nie posiadał tak wyostrzonych zmysłów jak dawny Pogromca Smoków. W monologu Tamakiego był jeden haczyk, jeden element, który sprawił, iż po raz pierwszy Natsu zaczął się zastanawiać, czy naprawdę może ufać tym ludziom, powierzyć im swoje życie — jak on wyczuł metaliczny zapach?

Ach! Pamiętam ten dzień. Dzień, w którym po raz pierwszy Natsu zaczął się zastanawiać się, czy może ufać swoim towarzyszom. Był to ogromny błąd z jego strony, ponieważ ich tajemnice należały tylko do nich samych, lecz jeszcze wtedy nie potrafił pojąć, że nie tylko on skrywa mrok w swoim sercu.
Lecz historia gnała dalej, a takie detale jeszcze wtedy nie przeszkadzały we wspólnym podróżowaniu. Najgorsze miało dopiero nadejść, a prawdziwy ból czekał w spokoju na swoją kolej, napawając się tym, jak wielkim zaskoczeniem będzie dla nas — dla ludzi, którzy niczego się nie spodziewali.
Dalsza podróż do Sarycji nie była czymś niezwykłym. Można by nawet rzecz, że była ciekawym oderwaniem się od ciężkich dni. Choć nie ukrywam, że sama wtedy czułam się obrzydliwie. Nosiłam na swych dłoniach symbol porażki, który z godziny na godzinę coraz mocniej wypalał mi dziurę w sercu, przypominając, jak okrutny los spotkał dwójkę kochanków. Chciałam wierzyć, że moc, jaką uzyskałam, pozwoli mi na pokonanie przeznaczenia, ale były to tylko mrzonki. Nieważne ile ćwiczyłam. Nieważne jak wiele czasu poświęcałam na treningi, sama nic nie potrafiłam zrobić.
Do pewnego momentu… Do poznania tego człowieka, ale to opowieść na inny rozdział…
Lucy… i nikt więcej…

***

Niepokojące zachowanie księcia od samego rana zdawało się intrygować nie tylko całą służbę, ale również ojca—króla, który od pierwszych promieni słonecznych martwił się o swe dziecko. O Komui’a, który jak szalony biegał od jednego kąta do drugiego, wykrzykując co rusz, że zemsta zbliża się ku niemu nieubłaganie, a śmierć będzie jedynie przystankiem do kolejnych męczarni.
I choć większość poddanych wraz Amelią pragnęło dowiedzieć się, gdzie leży przyczyna nadgorliwego zachowania księcia i jego przepowiedni, nie potrafili wykrztusić od niego choćby słowa wyjaśnienia.
Rozpacz sięgała ku najgłębszym zakamarkom serca, a ciężka atmosfera wnet objęła cały zamek, czekając na ostateczne rozwiązane nietypowej sprawy.
— Oj, braciszku! — rzekła Amelia, błądząc nieustannie za bratem, w nadziei, że ten raczy wyznać jej, co leży mu na sercu.
Jednak mężczyzna przeszedł obok dziewczyny, nieustannie trzymając w ustach zagryzionego kciuka. Szepcząc pod nosem niewyraźne słowa, nagle zatrzymał się, po czym rzucił się w stronę okiennicy. Wychylił ciało daleko na zewnątrz, rozglądając się po całej okolicy stolicy, jakby w poszukiwaniu konkretnego punktu.
— Wrócili — jąknął Komui, zwijając się pod oknem w przerażony kłębek nerwów.
— Zaraz… — odezwała się Amelia, opierając się o przeciwną ścianę. — Wrócili?! — krzyknęła podekscytowana, zaraz biegnąc w stronę portu powietrznego, by tylko przywitać przyjaciół.
Choć chciała, by brat także jej towarzyszył w powitaniu dzielnych poszukiwaczy przygód, jego zachowanie wyraźnie dało jej do zrozumienia, że nie ma nawet co próbować zmienić jego nastawienie. Miała teraz ważniejsze sprawy, bo przecież… książka sama się nie napisze.

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny rozdział, nie mogę się doczekać, aż Natsu z Lucy znowu zaczną normalnie rozmawiać.
    Pozdrawiam i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie no i będziesz musiała trochę poczekać na zmianę relacji Natsu - Lucy ;)

      Usuń
    2. Uzbrajam się w cierpliwość :)

      Usuń