sobota, 3 grudnia 2016

[Paranormal Activity Club] 29 września 1998



Piękny, jesienny krajobraz przyodziewał szkolny ogród, który o tej porze roku mienił się złocisto—brązowymi kolorami, sprawiając, że nawet chwila na świeży powietrzu stawała się magiczna. Kwiaty, zasadzane specjalnie na ten okres, pieściły zmysł węchu, rozsiewając po całym placu delikatny i słodki zapach, który umilał każdy odpoczynek na brązowej ławeczce.
Młody, czarnowłosy uczeń, siedząc na jednej z nich, przyglądał się dokładnie każdemu gatunkowi roślin, zapisując w swoim notesie specyficzne informacje. Było to jego hobby, które pomagało zbliżać się do jego marzenia o zostaniu biologiem. Szczęśliwy faktem, że może w tak prosty sposób przyglądać się kwiatom, napawało go radością.
W pewnym momencie, patrząc na drobne, złotawe kwiatuszki, usłyszał dziwny trzepot gałęzi. Zaciekawiony tym dźwiękiem zaczął się rozglądać dookoła, gdy nagle, tuż przed jego twarzą, pojawiła się przepiękna, blondwłosa dziewczyna o zielonkawych oczach, który wisiała do góry nogami na jednej z gałęzi. Wystraszony upadł na ziemię, by po chwili zacząć się czołgać w kierunku szkolnej bramy.
— Coś się stało? — zapytała niezwykle delikatnym głosem, próbując zejść z drzewa.
Zeref, będąc od dziecka terroryzowanym przez fakt, kim była jego matka, bał się innych ludzi. Na początku zwykłe onieśmielenie przeradzało się w strach, który nie pozwalał mu przebywać obok drugiego człowieka. Dlatego patrząc na tajemniczą niewiastę, marzył, by uciec jak najdalej z tego miejsca.
— Stój!
Zanim się zorientował, dziewczyna stanęła naprzeciw niego. Ubrana w białą sukienkę i różowe wstążki, którymi przywiązywała kucyki, dotykała bosymi nogami ziemi, rozglądając się wokoło za butami. Kilka sekund nieuwagi dały chłopakowi szansę do ucieczki. Nie czekając, ruszył z miejsca, lecz zanim zdążył postawić pierwszy krok „dziewczynka” chwyciła go za rękę i przewróciła przez własne ramię, ciskając nim o ziemię, by nie miał szans się jej wymknąć.
— Widziałeś moje buciki? — zapytała tak niewinnie, jakby nie była świadoma, co przed chwilą zrobiła. — Chciałam złapać wiewiórkę, więc wdrapałam się na drzewo i gdzieś położyłam balerinki. — Ponownie jej wzrok zaczął wędrować po całym ogrodzie. — Powiesz coś?
— Puść mnie! — syknął podduszony Zeref.
— Nie.
— Proszę — dodał po krótkich przemyśleniach, sądząc, że to właśnie o to chodziło dziewczynie.
— Od razu lepiej! — powiedziała radosnym głosem, po czym wstała z biednego mężczyzny, dając mu złapać oddech. — Jak masz na imię? Ja jestem Mavis Vermilion — przedstawiła się grzecznie, a następnie znikła gdzieś za drzewami.
Chłopak, widząc w tej sytuacji szansę na wydostanie się z tego miejsca, pośpiesznie wstał i pognał w kierunku głównej ścieżki. Nie chcąc nawet na moment zaliczyć ponownego spotkania z dziwną „niewiastą”, nie oglądał się za siebie. Jednak nie mógł się spodziewać, że w ciągu kilku sekund, tuż przed nim, pojawi się zarys niewielkiej postaci, trzymającej w dłoniach niebieski kwiat.
— Kocham astry! — krzyknęła, wręczając mu roślinę do ręki.
— Zostaw mnie!
W pewnym momencie złość, która ogarnęła jego ciałem, sprawiła, że uderzył ją w dłoń, zrzucając prezent na chodnik. Zaskoczony swoim zachowaniem, chwiejnym krokiem cofnął się do tyłu, łapiąc za głowę. Pragnął przeprosić, lecz głos utknął mu w gardle i, jedyne co mógł z siebie wydać, to cichy jęk.
— Przepraszam — rzekła, ku jemu zdziwieniu, Mavis. — Nie wiedziałam, że ich nie lubisz.
Nie wiedział, czemu, ale miał ochotę płakać. Po raz pierwszy w jego życiu ktoś zachowywał się tak dziwnie w stosunku do niego. To on powinien być tym, który to powie. Szacunek wymagał, by się przedstawił. Dlaczego tego nie zrobił? Przecież ona była dla mnie miła, pomyślał. Wciąż bojąc się, podniósł się i podszedł do leżącego na ziemi kwiatu. Kucając wziął go do ręki, po czym zaczął obracać w palcach, dokładnie oglądając z każdej jego strony.
— Zeref Dragneel i dziękuję za prezent. — Przełknął głośno ślinę. — Lubię astry. Przepraszam.
— Proszę tak nie mówić! — Kręciła rękoma. — To także moja wina! Wszyscy mi mówią, że jestem za bardzo wścibska.
Znał reakcje ludzi, ale ona była dla niego czymś zupełnie nowym. Każde jej słowo, jej czyn były doświadczeniem, które udało mu się zdobyć. Choć sądził, że wie, jak zakończy się to spotkanie, Mavis zmieniła swe przeznaczenie. Wybrała drogę, której nie mógł się spodziewać. Sprawiła, że nie był już w stanie zawrócić. Jej delikatna twarz i ciepłe oczy, obejmujące w podnieceniu cały ogród, całkowicie ogarnęły jego umysł. Serce zaczęło bić mu jak szalone, a ręce dynamicznie drżeć. Czuł, że nie może jej opuścić. Marzył, by przy niej zostać do samego końca. Pragnał wyciągnąć do niej dłoń i jej dotknąć… Czym było to dziwne uczucie? Miłość, podpowiedziała mu jego własna podświadomość.
— Kocham cię! — wyszeptał cicho, od razu zatykając swoje usta, gdy tylko uświadomił sobie, co powiedział.
— Słucham? — zapytała zaskoczona Mavis, odsuwając się od niego.
— Nie, nic!!! — Energicznie zamachał dłońmi, paląc się ze wstydu. — Przepraszam!
Ukłonił się jak najniżej tylko potrafił, po czym powrócił do wcześniejszego planu ucieczki — tym razem z innego powodu. Wciąż zaskoczona dziewczyna patrzyła na niego spokojnymi oczami, lecz gdy tylko Zeref znalazł się tuż obok niej, chwyciła ubranie i ponownie powaliła na ziemię.
— Siadać! — powiedziała złowieszczo.
— Tak! — jęknął chłopak. — Tak, proszę pani — dodał.
— Same z tobą problemy. — westchnęła, puszczając go. — Nie musisz się tak martwić. W moim życiu przeżyłam tyle wyznań miłosnych, że tylko przez chwilę robią na mnie wrażenie. — Wzruszyła ramionami.
— To boli — szepnął Dragneel, wypłakując się w kamienny chodnik. — Zaraz… — W jego głowie zaczęły tworzyć się najróżniejsze teorie, które łączył z wcześniej wypowiedzianym zdaniem dziewczyny. — Jesteś duchem?
— Skąd ci to przyszło na myśl?
— Chodzisz na bosaka, wyglądasz przepięknie, powiedziałaś, że masz na imię Mavis Vermilion, a to imię założycielki szkoły — zaczął wyliczać — dodatkowo tyle razy odrzuciłaś facetów, w ciągu kilku dni nie mogłaś zdobyć takiego doświadczenia i … — Nagle zamilkł, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie zrobił.
— Haha! — Usłyszał głośny śmiech. — Pierwszy raz ktoś mnie pomylił z duchem! Nie martw się. Jakbym miała straszyć, to wybrałabym bibliotekę.
Paląc się ze wstydu, zasłonił swoją twarz, która stała się czerwona jak burak. Wciąż słysząc głośnie chichotanie dziewczyny, karcił samego siebie za bezmyślność. W pewnym momencie wszystko ucichło. Lekko zdziwiony wychylił głowę. Krzyknął i odskoczył na bok. Tuż obok jego twarzy znajdowała się Mavis, która patrzyła na niego jak na małego zwierzątko.
— Jestem człowiekiem — rzekła Vermilion. — I dziękuję za taką dawkę radości.
— Pro… proszę — powiedział, jąkając się.
Wstała i wyciągnęła do niego dłoń, chcąc pomóc mu podnieść się. Nie miała żadnych złych zamiarów, lecz Zeref, widząc jej wcześniejsze zachowanie, wolał podejść do tego z pewnym dystansem. Podał jej swoją rękę, ale czekał w pewnej odległości, by być pewnym, czy to nie jest żaden żart.
Dziewczyna, mając dosyć jego podchodów, po prostu pociągnęła go do siebie, a następnie przytuliła z całej siły, szepcząc:
— Dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz