Nie była jeszcze dorosła, lecz z każdą chwilą czuła zmiany, które nadchodziły. Coraz częściej widziała na sobie wzroki mężczyzn pełne pożądania, ich zacierające się ręce, które tylko czekały, by dobrać się do jej dziewiczego ciała. I gdyby nie pomoc właścicielki burdelu najpewniej już dawno skończyłaby jako jedna z wielu skrzywdzonych dziewczyn, które już dawno zostały rozesłane po całym państwie, jako uciechy dla żołnierzy, którzy z takim trudem bronili granic tak mało znaczącego teraz kraju. Kolejna wojna trwała już trzy lata, zabierając za sobą następne żniwa. Stolica Pengrade z każdą chwilą była coraz mocniej zagrożona, ale nikt i nic nie mogło zatrzymać nienawiści króla, który w swym szaleństwie ogarną cały kraj.
Opustoszałe ulice miasta, po którym niegdyś biegli zapracowani dorośli, dzieci z trudem żebrały bądź kradły, by pożywić swych rodziców, żyły ciszą. Ciszą przed kolejnym nieszczęściem. Ludzie pozamykani w swych domach, czekali na sygnał bombardowania, który zbliżał się do nich nieuchronnie. Pozostawały jedynie łzy i błagania o szybką i bezbolesną śmierć.
Juvia Loxar, dama o pięknych, niebieskich włosach, zaplecionych w długi warkocz, kroczyła przez sam środek ulicy, rozglądając się dookoła. Wiedziała, że nie może tracić czujności w takich momentach. Słyszała z oddali zbliżające się wojska. Ten odór nienawiści i śmierci, który ciągnęli za sobą. Pragnęła jak najszybciej dotrzeć do burdelu, który jak na ironię, był jedynym miejscem, gdzie czuła się bezpieczna.
Kiedy w końcu weszła do środka ujrzała siedzącą na starej, dobrej sofie kobietę, którą poznała będąc jeszcze małą dziewczynką. Uśmiechnęła się w jej stronie delikatnie, wspominając dobroć brązowowłosej dziewczyny, z której pozostał jedynie wrak. Taka pusta, bez żadnego życia i nadziei patrzyła w pustą przestrzeń, reagując tylko na jedno zdanie „Masz klienta”.
Juvia pamiętała tę nastolatkę, która z uciechą wysłuchiwała historii o Grayu i Lyonie. O ich wspólnych zabawach, niebezpiecznych wyprawach w okolice rezydencji i mostu, nocne oglądanie gwiazd, obiady z rodzinami i w końcu pojawienie się Lucy, które zmieniło wszystko. Ile to ta kobieta nie wysłuchała opowieści o dniu, w którym dostała tę piękną figurkę smoka i o księciu, na którego wciąż czeka. Jednak wszystko się skończyło.
Czule dotknęła ramienia dawnej przyjaciółki, po czym przytuliła ją do siebie i odeszła, idąc w kierunku pokoju właścicielki burdelu, która właśnie tego dnia miała wyjechać z miasta.
— Witaj, pani — przywitała się, przekraczając próg pustego pomieszczenia, na środku którego stały jedynie dwie zapełnione walizki.
— Juvio, wysłuchaj mnie! — zaczęła groźnie czarnowłosa kobieta, siadając na teczki. — Wyjeżdżam.
— Wiem.
— Ale chcę zabrać stąd ciebie i twoją matkę — odparła niespodziewanie.
Zaskoczona cofnęła się o krok, po czym upadła na podłogę, nie wierząc w słowa, które dotarły do jej uszu. Przez moment sądziła, iż to tylko jej wyobraźnia podpowiada jej słowa, wypowiedziane z ust kobiety, która opiekowała się nią przez tyle lat. Jednak poważny wzrok prostytutki, który był skierowany prosto na Juvię.
— Dlaczego? — zapytała nastolatka, pragnąc znać odpowiedź na to pytanie.
— Jesteś dla mnie jak córka, a Irena jako jedyna jeszcze kontaktuje z tym światem — odparła, wzruszając ramionami. — Wzięłabym resztę dziewczyn, ale cóż… i tak zginęłyby podczas podróży i w zasadzie teraz nic ich nie uratuje.
— Ja… Ja nie wiem, co mam powiedzieć.
— Powiedz Irenie, że Amelia zabiera ją z tej speluny.
— Tak jest, pani Amelio! — krzyknęła radośnie Loxar.
— Ej! — syknęła groźnie. — Nie nazywaj mnie tak. Nienawidzę tego imienia. To właśnie przez nie ten obrzydliwy facet dobrał się do mnie. Chociaż koniec końców to nasza relacja wyszła mi na dobre.
Nie słuchając do końca wypowiedzi kobiety, wyskoczyła z burdelu, nawet nie żegnając się z dziewczyną, która wciąż błądziła wzrokiem po pustej przestrzeni, jakby na coś czekała.
Pędząc przez mokre chodniki stolicy Pengrande, nie mogła uspokoić choćby na minutę. Jej serce ogarnęła niepojęta ra i uspokojenie, które sprawiło, że znowu zaczęła wierzyć w ludzkość. Pragnęła, by ten koszmar zakończył się od wielu lat, lecz dopiero teraz dostała szansę, aby wyrwać się z tego piekła. Razem z matką. Bez ojca.
Spoglądając na bezchmurne niebo, modliła się do boga o jeszcze kilka minut spokoju. Była świadoma, że ataki mogą nastąpić lada chwila. Mógł to być dzień, dwa, ale równie dobrze godzina. Musiała się śpieszyć, nie oglądając się za siebie. Właścicielka nie mogła nią czekać.
Kiedy dotarła pod kamienicę, w której mieszkała wraz z rodziną, prędko wskoczyła do wnętrza budynku i pognała na wyższe piętro, chcąc obwieścić matce, że uciekają. Miała już plan, jak oszukać ojca i go zostawić, choć gdzieś głęboko w sercu czuła, że nie jest to uczciwa decyzja. Bądź co bądź, zostawiała go na pewną śmierć, ale zbyt dużo cierpień im przysporzył, by teraz mogli swobodnie zasiąść przy stole, jak dawniej.
Dochodząc pod drzwi mieszkania, wzięła głęboki wdech, uspokajając się. Pełna opanowania przycisnęła klamkę, radośnie mówiąc:
— Mamo, właścicielka prosi byś przyszła na chwilę do pracy…
Odpowiedziało jej tylko milczenie, a potem tylko cichy jęk.
Nie tak zawsze było. Przecież pamiętała radosne powitania kobiety, która ją powiła. To ciepło matczynych słów, które pomimo bólu, wciąż przypominało jej o radosnych chwilach dzieciństwa. Gdzie one były?
Przełknęła ślinę, po czym zadrżała, niepewnie wchodząc do środka. Zamknęła oczy i ponownie je otworzyła, rozglądając się wokół pustego pokoju, w którym gdzieniegdzie leżały porozrzucane butelki po alkoholu.
Dopiero po kilku sekundach dojrzała skulonego w kącie ojca, który trzymając się rękoma za głowę, wciąż gorączkowo powtarzał „to nie moja wina”. Od razu Juvia domyśliła się, że jest znowu pijany, jednak w jego zachowaniu było coś go i nietypowego. Jakby próbował coś zasłaniać.
Dziewczyna bała się, lecz nie mogła okazywać strachu w momencie, kiedy jej życie w końcu mogłoby się zmienić na lepsze.
Zrobiła krok do przodu, wątpliwie próbując zobaczyć co znajduje się przed jej ojcem. Wciąż nie mogła zrozumieć, gdzie znajduje się matka. Wierzyła, że zdążyła już dotrzeć do „hotelu”, gdzie czekałaby na nią i wyjazd… Tak, wierzyła, a przynajmniej chciała w to wierzyć.
Zarys kościstej, bladej ręki, który w pewnym momencie ujrzała, sprawił, iż jej nogi zmiękły, stały się jak z waty, nie pozwalając jej dalej iść. Drżące wargi pragnęły wydobyć z siebie krzyk, lecz głos całkowicie utknął w gardle, zamykając wewnątrz wszystkie słowa, krążące wokół myśli.
Podniosła dłoń i chwyciła się za fragment brązowego płaszcza, ściskając się za pierś, z której pragnęło wyskoczyć łomoczące serce.
Nagle po jej policzku spłynęła łza, a jej ciało upadło na podłogę, hukiem uderzając kolanami o kamienną posadzkę.
— Ma… — zająknęła się, patrząc w kierunku kąta, w którym skrywał się jej ojciec, a zaraz przed nim jej matka. — MAMO!!! — wrzasnęła na całą kamienicę.
Puste, martwe ślepia wbijały się prosto w załzawione oczy niebieskowłosej córki, niszcząc wszystkie jej marzenia i nadzieje na lepsze jutro. Nagie ciało, które zazwyczaj kobieta próbowała skrywać pod warstwami materiału, teraz bez żadnych skrupułów ukazywało doszczętnie zniszczony organizm. Leżała na podłodze, wykrzywiając twarz w wyrazie agonii i bólu, których zaznała chwilę przed śmiercią. Bez włosów, z powyrywanymi paznokciami i licznymi ranami na całym ciele. Tak wychudzona i biedna. Bez żadnej godności i szacunku. Z wyciągniętą na bok ręką, której palce zastygły w szarpaninie ze śmiercią.
— COŚ TY JEJ ZROBIŁ?! — krzyknęła w stronę ojca, wyjmując za płaszcza nóż, który zazwyczaj starała się ze sobą nosić. — COŚ TY JEJ ZROBIŁ?! — powtórzyła.
— Nic! — odpowiedział, spoglądając na swoją córkę. Liczył, że uwierzy mu. Miał nadzieję, że będzie wiedziała, iż nie zabił jej ukochanej matki, choć widząc jej wzrok pełny żądzy mordu i wściekłości, mógł być pewien, że jego jakiekolwiek starania nie przyniosą żadnego efektu.
— Nie kłam!
— Ona… Ona tak nagle! — Wskazał obojętnie na ciało żony. — Przecież nie zabiłbym osoby, która dawała mi pieniądze.
— ZAMILCZ! Nie waż się tak mówić o mamie! — syknęła Juvia.
— A dlaczego? Przecież ona też wyszła za mnie dla pieniędzy!
Nagle dziewczyna chwyciła w dłoń jedną z pustych butelek, które leżały na ziemi i cisnęła nią prosto w ojca, nie potrafiąc dalej słuchać jego obrzydliwych wymówek. Może i nie zabił jej matki, ale gniew tak mocno przyćmił jej zmysły, że nie potrafiła rozsądnie myśleć. Nie zdołała znieść słów ojca. Jak on śmiał twierdzić, że kobieta, która sprzedawała swoje ciało, aby tylko zapewnić rodzinie chleb, wyszła za niego dla pieniędzy? Brzydziła nim. Miała ochotę odebrać mu życia, aby tylko znów ujrzeć uśmiechniętą twarz rodzicielki i usłyszeć jej ciche „kocham cię”.
— Co robisz? — zapytał, kiedy spojrzał na roztrzaskaną butelkę, która trafiła obok niego w ścianę. — Chcesz mnie zabić?
— Tak, chce cię zabić! — ryknęła, uderzając pięścią o podłogę.
Otarła rękawem policzki, a później jeszcze raz spojrzała na ciało na swojej matki. Wstała i podeszła do zwłok ukochanego rodzica, opadając na nie. Wtuliła się w jej zimną pierś, płacząc głośno jak małe dziecko. Nie potrafiła przestać, choć tak bardzo chciała. Ból sprawił, iż zapomniała o wszystkim, co znajdowało się wokół niej. Nie chciała już znać ojca, pragnęła uciec jak najdalej stąd, lecz wiedziała, że nie będzie już potrafiła tego zrobić. Było za późno.
— Cholera! — Nagle usłyszała narzekania swojego ojca. — Teraz musimy ją gdzieś wyrzucić, a potem udawać, że po prostu uciekła. Damy sobie radę i będzie jak dawniej.
Poczuła silną dłoń ojca, która spoczęła na jej ramieniu. W pierwszej chwili na moment poczuła swego rodzaju spokój, lecz nie trzeba było jej wiele czasu, by pojęła prawdziwy sens słów mężczyzny. Natychmiast odsunęła się od niego, lecz ten od razu pochwycił ją, nie pozwalając dalej uciec.
— Przestań! — krzyknęła.
Z całych sił starała się mu wyrwać, lecz nie mogła nic zrobić. Była tylko słabą, małą dziewczynką, której nikt nie uratuje. Sama, pozostawiona na łaskę tego potwora, mogła tylko walczyć i nie poddać się do samego końca. Zacisnęła mocno zęby, wiedząc, że pozostało tylko jedno rozwiązanie, tylko jedna droga.
Zacisnęła dłoń na rączce od noża i podskoczyła, co mocno zaskoczyło jej przeciwnika. Oboje polecieli na podłogę, aż w pewnym momencie runęli na nią. Dziewczyna siedziała na nim, trzymając wbity w jego pierś nóż. Wciskając go jeszcze mocniej w ciało mężczyzny, krzyczała, bojąc się, że za moment wstanie i zapragnie dokończyć to, co wcześniej zaczął. Ze łzami w oczach wiła się, by za moment wyjąć ostrze i jeszcze raz je wbić, tym razem precyzyjniej i mocniej. Widziała jego dłoń, która próbowała ją powstrzymać. Te oczy, które spoglądały nią, pełne błagania i próśb o litość. Lecz ona ich nie słuchała. Głucha i ślepa na wszystko, co się wokół niej działo, ryczała jak wściekła bestia, po raz ostatni wsuwając ostrze w pierś martwego ciała mężczyzny.
Zasapana, zrozpaczona i całkowicie przerażona tym, co się wydarzyło, podniosła się i rozejrzała wokoło. Przełknęła ślinę, po czym spojrzała na swojego dzieło, czując jedynie pogardę i obrzydzenie wobec siebie samej. Chwyciła się za usta, po czym pognała pod okno, wydalając całą zawartość żołądka na zewnętrz. Żałosna morderczyni otarła twarz i zaśmiała się, uderzając czołem o ścianę budynku.
— Dlaczego? — zapytała. — Dlaczego?
Pojedyncze promienie przebiły się chmury, które zdołały w tak krótkim czasie całkowicie pokryć dawniej tak czyste niebo. Dotknęła zakrwawioną dłonią szyby, zostawiając na niej czerwony odcisk jej dłoni, po czym odwróciła się i podeszła do kałuży krwi, która była jej dziełem. Przystanęła nad nią i podniosła z podłogi figurkę w kształcie smoka. Ucałowała ją i schowała za kurtkę.
— Gray… — syknęła — to twoja wina. Gdyby nie ty, to by się nie stało — mówiła cicho, lecz tak zgorzkniale. Słowami przepełnionymi goryczą i nienawiścią. — Zabiję, zabiję, zabiję… — powtarzała nieustannie, wychodząc chwiejnym krokiem z domu.
Jej całe ubranie było pokryte szkarłatną mazią, lecz sama dziewczyna zdawała się w żaden sposób na to nie zwracać uwagi. Spokojna nuciła pod nosem piosenkę, którą poznała jeszcze w czasach dzieciństwa. Przychylając głowę to na lewy, to na prawy bok, radośnie spoglądała na niszczejący budynek, który jak na ironię był jej domem.
Nagle zrozumiała, że w jakiś sposób znalazła się na zewnątrz. Zaskoczona uniosła głowę, czując spadające na jej twarz kropelki deszczu. Z powrotem spojrzała na swoje dłonie, z których powoli zaczęła zmywać się krew, spływając wraz z deszczem na ulicę, tak pustą i cichą jak nigdy wcześniej.
— Już dobrze. — Usłyszała przed sobą ciepły i delikatny głos, który powoli się do niej zbliżał. Widziała zarys mężczyzny, podchodzącego do niej, lecz w żadnym wypadku nie potrafiła dostrzec jego twarzy. Obraz przed nią zamazywał się, a ciało powoli traciło wszystkie siły, jakby pragnęło upaść i nigdy więcej się nie obudzić.
— Kim… jesteś? — zapytała zmęczona.
— Przyjacielem — rzekł tajemniczy człowiek, otulając jej ciało swoim płaszczem.
Pochwycił ją w ramionach, po czym podniósł, zaczynając nieść ku samochodowi, który stał zaparkowany nieopodal.
Nie znała go, lecz czuła, że może mu ufać. Była bezpieczna. W końcu była bezpieczna, choć nie wiedziała, co dalej ją może czekać. Mogła tylko mieć nadzieję na lepszy ciąg dalszy historii, ale nie chciała znowu doznać zawodu. Była świadoma, że tylko jedna rzecz sprawi, iż będzie mogła ruszyć dalej. A była nią zemsta…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz